Opinia niepotwierdzona zakupem
Czy zastanawialiście się kiedyś, co dzieje się z bohaterami fantasy po odniesionym zwycięstwie? Jak radzą sobie z odbudową świata, gdy walka dobiegła końca? Czy potrafią odnaleźć siebie na nowo, kiedy strach przed wrogiem ustępuje miejsca codzienności? Rebecca Ross nie zostawia nas z tymi pytaniami. W "The Queen’s Resistance" wracamy do Maevany, by prześledzić dalsze losy Brienny i przekonać się, że zwycięstwo bywa dopiero początkiem trudności.
Przyznam, że bałam się powrotu do tego świata. Choć od lat marzyłam o lekturze i niejednokrotnie wracałam do "The Queen’s Rising", towarzyszył mi lęk, że kontynuacja nie oczaruje mnie tak, jak pierwszy tom. Jak bardzo się myliłam! Druga część okazała się w pełni godną następczynią - z tym samym urokiem, klimatem i inteligencją narracyjną, które pokochałam w debiutanckiej powieści Rebecci Ross.
Na początku co prawda pojawiło się sporo przypomnień i infodumpów, które sprawiały wrażenie pamiętnika czy spisu wspomnień, a nie powieści. Na szczęście szybko ustąpiły one miejsca płynnej narracji, a kolejne fragmenty wiedzy historycznej zostały zgrabnie wplecione w dialogi. Krótkie rozdziały, potęgowały uczucie niedosytu i sprawiały, że książkę czytało się niemal jednym tchem. Ross jako storytellerka błyszczy - potrafi nawet dygresję o kieszeniach w sukniach obrócić w błyskotliwy żart, lekką puentę.
Historia Brienny rozwija się w kierunku, którego tak bardzo oczekiwałam: dziewczyna musi znaleźć swoje miejsce wśród maevańskiej szlachty i pogodzić się z rolą córki lorda MacQuinna. Wychowana w innym kraju, z innymi tradycjami, nosi w sobie rozdźwięk między życiem "przed" a życiem "po". Odkrycie jej prawdziwego pochodzenia zachwiało fundamentami jej świata, ale nie złamało jej całkowicie. Brienna walczy - z własnymi myślami, z oczekiwaniami, ze swoim dziedzictwem, ale i o szacunek poddanych ojca. Z każdym krokiem staje się dojrzalsza, odważniejsza, bardziej świadoma. Trudno uwierzyć, że ma dopiero siedemnaście lat, bo jej postawa dowodzi siły i odporności, które rzadko spotyka się w tak młodych bohaterkach. Pokazuje swoją odwagę, wytrwałość i samodzielność, dzięki czemu powoli zjednuje Maevańczyków. Zyskuje pewność siebie, choć jeszcze długo będzie dochodzić do siebie po pewnych wydarzeniach…
Ross nie ucieka od trudnych tematów - tym razem fabuła zagłębia się w mroczniejsze zakamarki quasi-średniowiecznego świata. Pojawiają się tortury, przemoc wobec dzieci, brutalne egzekucje -momentami miałam skojarzenia z „Grą o tron”. Choć powieść wciąż kierowana jest do młodzieży 15+, nie brakuje w niej brutalności i ciemnych stron ludzkiej natury, przez co kreacja Maevany wydaje się być tak realna. Warto o tym wspomnieć, bo osoby wrażliwsze mogą być zaskoczone intensywnością tych scen.
Szkoda zaś, że nie było jeszcze więcej informacji o magii, która „nikczemnieje” i samym rodzie królowej. Jednakże uwielbiam to, że systemy magiczne w książkach Rebecci Ross mają ograniczenia, niosą ze sobą coś niebezpiecznego, wiążą się z ryzykiem. To dodaje dramaturgii i czyni magię czymś więcej niż tylko narzędziem - staje się ona moralnym dylematem.
Ciekawym punktem okazała się także kreacja antagonisty. Declan Lannon - żądny krwi, nieobliczalny, chwilami potrafi zaskoczyć przebłyskiem człowieczeństwa. Ta iskra dobroci, którą zasiała w nim lady Morgane, została gdzieś głęboko w nim zachowana. Sprawiła to, że nie był postacią jednowymiarową. Dodatkowo pocieszający jest fakt, że dzięki jego wyznaniu zaginiona kobieta się odnalazła. Pomimo całego okrucieństwa jakiego się dopuścił, może w nikłym, ale w jakimś stopniu, zmył plamę ze swej duszy.
Jedyne, czego mi brakowało, to rozwinięcia wątków pobocznych: dziadka Brienny czy jej dawnych przyjaciółek-pasjanek. Mam nadzieję, że autorka jeszcze kiedyś wróci do tych nici fabularnych - chociażby do marzenia Brienny o stworzeniu własnej szkoły pasji.
Na szczęście w pełni rekompensuje to rozwojem relacji Brienny i Cartiera. Jeśli ktoś czekał na rozwinięcie tego wątku, może czuć się usatysfakcjonowany (ja na pewno jestem po tej lekturze). Byłam zachwycona delikatnością i subtelnością, z jaką budowane są ich interakcje. To więź czuła, intymna, ale bez tanich uniesień - wyważona i prawdziwa. A dodatkowa perspektywa Cartiera sprawiła, że mogliśmy zajrzeć głębiej w serca obojga bohaterów i lepiej ich zrozumieć.
Na pewno pojawiające się literówki mogłyby ulec poprawie na przyszłość, bo zmiany końcówek rodzajowych czasowników trochę wybijały z czytania.
Niemniej bardzo płynnie mi się czytało tę powieść, a z każdą stroną napięcie się zwiększało, a kłopoty piętrzyły. Zwroty akcji, które zostały nam zaserwowane, kompletnie mnie zaskoczyły, choć według mnie było zbyt wiele zaginionych osób o tajemnych tożsamościach - tego elementu było dla mnie trochę za dużo i na końcu czułam już nim przesyt. Jednak to drobne rysy na tle całości, która w pełni spełniła moje oczekiwania.
„The Queen’s Resistance” to świetna, dojrzała kontynuacja i piękne domknięcie dylogii. Cieszę się, że w końcu ją przeczytałam - choć, prawdę mówiąc, wciąż liczę na kolejne tomy, bo nigdy nie będzie mi dość historii Brienny.
2025-10-01@najezona.ksiazkami